Strażnicy Etherii | Warlords Battlecry Forum

Strażnicy Etherii | Warlords Battlecry Forum


#16 2012-03-07 20:38:27

 LordSauron

http://i61.tinypic.com/302wfpl.jpg

633410
Skąd: Barad-Dur
Zarejestrowany: 2009-08-22
Posty: 1032
Punktów :   
Ulubiona rasa: Nieumarli, Mr.krasnoludy
Najmniej lubiana rasa: Istoty lasu/Barbarzyńcy
Jednostka: Rycerz Zagłady/Piek. świder
Tytan: Lord Zagłady Grond
Profesja: Czarodziej

Re: Opowieści Mrocznego Władcy

Epizod V. Walcząc z nieuniknionym cz. I

Uderzyli niespodziewanie, w jego własnym domu. Stali naprzeciw niego, czujni i bezlitośni, z grymasem nienawiści na bladych twarzach, choć ognista poświata świecąca wokół nich jakby próbowała zasugerować, że płonęli wewnętrznym gniewem. Gniewem, który wypalał ich od środka i szukał ujścia niczym lawa z wnętrza rozpalonego wulkanu.

Sebastian stał naprzeciw pięciu wampirów i trzech ludzi. Osaczyli go, niczym charty wilka. Sługa Lorda Sarafan wiedział, że jest silniejszy od każdego z nich, ale też wiedział, że może nie pokonać takiej liczby. Komnata płonęła, jeden z wampirów był pirokinetykiem, a ludzie nieśli pochodnie. Zapalali wszelkie łatwopalne przedmioty, pewnie by dodać dramatyzmu tej scenie. Impresjonistyczne obrazy utalentowanych malarzy, czerwony dywan przeplatany złotą nicią, rzeźbione w mahoniu stoliki - wszystko ginęło w szalejącym żywiole. Sebastian miał złe wspomnienia po ognistej Immolacji Magnusa, choć odkrył, że jego ciało w ten sposób ewoluowało. Odtąd był bardziej odporny na ogień, co z pewnością mogło się kiedyś przydać.

Bez żadnego sygnału, Sebastian rzucił się na swych wrogów, rozczapierzając swe pazury i zdając się na swój Mroczny Dar Berserku. Wiedział, że pozostał bez szans na ucieczkę, jedyne czego pragnął to nasycić się krwią nieprzyjaciół ten ostatni raz, poczuć ich strach nim nadejdzie ciemność Otchłani i pochłonie wszystko.

Wpadł prosto w środek grupy, na cel wybierając sobie długowłosego wampira o kruczoczarnych włosach i obłędzie w oczach. Błękitny płaszcz Sebastiana zafalował, kiedy jego właściciel zaczął siać chaos w szeregach wroga. Czarnowłosy wampir został zasłonięty przez dwójkę ludzi, którzy wyskoczyli przed szereg, licząc na wytrzymałość swych pancerzy i tarcz. Sebastian parsknął kpiąco widząc ich powolne ruchy, zablokował cios pierwszego człowieka i zrobił unik przed mieczem drugiego. Wojownik przechylił się do przodu, odsłaniając kark, a Sebastian przypuścił błyskawiczny atak uderzając pięścią w szyję. Wampir uśmiechnął się cynicznie, kiedy człowiek z głośnym jękiem padł martwy. Zbroja wytrzymała, kręgi szyjne już nie bardzo.

Kruczowłosy wampir skoczył w kierunku Sebastiana, sycząc niczym wąż. Stojącego mu na drodze człowieka podpalił ciśniętą kulą ognia. Śmiertelnik zawył świdrująco a następnie pobiegł na oślep w kierunku okna i wyskoczył na spotkanie własnej śmierci. Krzyk po chwili umilkł, w międzyczasie wampir zaatakował miotając kule ognia w kierunku Sebastiana. Sługa Sarafan unikał kul i prowadził skuteczną walkę z wampirem, naznaczając ciało pirokinetyka kolejnymi ranami. Mimo odniesionych obrażeń, przeciwnik zdołał zręcznym ruchem złapać Sebastiana w nadgarstkach. Grymas okrucieństwa wykwitł na jego twarzy, kiedy jego ręce zaczęły płonąć jasną czerwienią niczym stal włożona do ognia w kuźni. Sebastian warknął, ale wyewoluowana odporność na ogień okazała się być użyteczną. Atak uczynił na nim mniejsze wrażenie niż powinien, skonsternowany pirokinetyk nawet się nie bronił kiedy Sebastian straszliwym ciosem szponów rozciął mu czaszkę wpół. Krew, ciecz i kawałki posiekanego mózgu wypłynęły tworząc makabryczną kałużę. Pirokinetyk wytrzeszczył przerażone oczy, wyglądał jakby chciał zaprotestować przeciw swemu bólowi, ale brakowało mu odwagi. Sebastian nie dobił wampira, by cierpiał dłużej a sam runął na pozostałych.

Byli już ostrożniejsi i próbowali go zamknąć w okręgu. Sebastian lawirował pomiędzy przeciwnikami, odpierając wiele ataków naraz i próbując pozostać poza okrążeniem. Zaczęło w nim kiełkować poczucie beznadziei, ale kiedy już został zamknięty w kotle, przez drzwi, które blokowali powstańcy zaczęli wypływać Sarafanie pod dowództwem Sir Martina, szybko rozprawiając się z oszołomionymi napastnikami. Osaczeni bronili się dzielnie, jednak nie mogli sprostać zdeterminowanej elicie Zakonu Sarafan.
- Poradziłbym sobie, ale dziękuję. - powiedział niechętnie Sebastian. - Co was zatrzymało tak długo? Walczyliście z całą armią?

Straż Przyboczna prowadzona przez Martina była osmalona, zabrudzona, ich zbroje i broń zakrwawione, ale chęć do walki i pragnienie zwycięstwa nad buntownikami pozostały.
- Byli również na podwórzu, jak widać dostali się również do środka budynku mimo naszego oporu. Spójrz, Meridian płonie, mój panie. Buntownicy opanowują całe miasto, są wszędzie. - odrzekł Sir Martin. - Jakie są twe rozkazy?
- Przede wszystkim, wynośmy się stąd. Kiedy odkryją, że ten atak poniósł klęskę, przyjdą kolejni i będzie ich więcej. Musimy się dostać do Marcusa, zapewne razem z Biskupem Meridian broni tej części dzielnicy Wyższego Miasta.
- Nie wiemy, gdzie jest Lord Sarafan. Nie dostaliśmy żadnych raportów na ten temat. Mam złe przeczucia. - mruknął ponuro rycerz. - Może wpadł w jakąś zasadzkę tych buntowników?
- Wielki Mistrz nie jest istotą, którą można ot tak, bezkarnie napaść, mój drogi. - odpowiedział spokojnie wampir. - Jestem pewien, że niedługo powróci, a wtedy wywrzemy pełną zemstę na tym przeklętym Cabal. Ta kwestia musi zostać rozwiązana raz na zawsze!

Atak był całkowitym zaskoczeniem dla Sarafan. W jednej chwili wampirze oddziały powstańców wspierane przez rozwścieczoną czerń i ludzi słabszego ducha wychyliły się ze swych ponurych kryjówek, przypuszczając szaleńcze a jednocześnie precyzyjnie wymierzone ataki w ośrodki władzy Sarafan. Powstańcy dążyli do opanowania kluczowych budynków znajdujących się w poszczególnych dzielnicach. Odnieśli sporo sukcesów, przejmując sklepy, posterunki i wille bogatszych obywateli Meridian. Władza Sarafan została zredukowana do obleganych wysp w morzu płomieni. Problemy zaczęły się, kiedy Sarafanie otrząsnęli się z pierwszego zaskoczenia i przystąpili do serii skutecznych kontrataków, odzyskując część zajętych przez Cabal terenów.

Teraz panował impas. Sarafanie i powstańcy nie byli w stanie odnieść ostatecznego zwycięstwa, poprzestając jedynie na wściekłych atakach na wrogie pozycje, co z reguły kończyło się krwawą jatką. Moneta wciąż się obracała. Karząca ręka Przeznaczenia jeszcze nie wybrała strony.

Sytuacja wyglądała następująco: Twierdza Sarafan pozostała pod ich kontrolą, gdyż powstańcy woleli skupić się na dzielnicach łatwiejszych do zdobycia. Zagłębie Przemytników i Slumsy zostały niemal całkowicie podbite, ale grupa Sarafan wspierana przez Faustusa oraz jego "ludzi interesów" i innych typów spod ciemnej gwiazdy zdołały wstrzymać dalsze zakusy powstańców. Faustus miał wielki posłuch w swojej dzielnicy, to był chyba jedyny powód dla którego zbiry postanowiły walczyć po stronie Sarafan. Obrońcy dawno spróbowaliby odbić zajęte terytoria, ale most łączący Zagłębie z Niższym Miastem został zajęty przez Cabal, pozostawiając Faustusa bez żadnych posiłków.

Niższe Miasto straciło wiele kluczowych terytoriów, gdyż ataki były tutaj dobrze skoordynowane i skuteczne. Sarafanie utracili kilka ważnych budynków, ale udało im się utrzymać między innymi Dom Rajców czy Kamienną Twierdzę, której ponura reputacja odstraszała nawet najbardziej bitnych powstańców. Wkrótce wysłano od niej wsparcie, władające potężną magią Glyphów. Sarafanie zdołali odzyskać część utraconych terenów, ale Doki pozostały w całości zajęte przez Cabal. Miasto Hyldenów nie było w stanie wesprzeć Meridian drogą morską, co znacząco zmniejszało możliwości skutecznej obrony.

Dzielnica Przemysłowa pozostała w stanie oblężenia, ale tak jak w przypadku Twierdzy, sytuacja została ustabilizowana. Lord Sarafan przeznaczył sporo sił i środków na umocnienie tej Dzielnicy, dzięki czemu powstańcy nie byli w stanie wiele zdziałać przeciw doskonale przeszkolonym najemnikom i oddziałom glyphowych rycerzy Sarafan. Powstańcy zdołali jednak zablokować wszelkie przejścia z ulic Wyższego Miasta, chwilowo zatrzymując Sarafan. Wszyscy wiedzieli, że to była gra na zwłokę, gdyż powstańcy zaczęli natrafiać na coraz większe problemy.

Wyższe Miasto razem z Katedrą zostało podzielone na dwie części, Urząd Miasta został zajęty przez powstańców (między innymi dzięki pomocy zdrajców z Gildii Kupców, sam budynek Gildii oczywiście też został zajęty) ale Katedra była broniona przez doborową armię Sarafan wspieraną przez wampira Marcusa, Biskupa Meridian i jego wojowniczych kapłanów. Obie strony słusznie się domyślały, że ten, kto będzie miał pod kontrolą Katedrę, ten będzie mógł przekonać do siebie niezdecydowanych ludzi, jednocześnie osłabiając morale lojalnych wobec rządów Sarafan. Nic dziwnego, że o to miejsce toczono zaciekłe walki.

Sebastian biegł przez płomienie, a za nim podążali jego żołnierze. Szalejące piekło pochłaniało ludzkie żywoty, jakby pożywiając się nimi w beznadziejnej próbie zaspokojenia własnego nieskończonego głodu. Do ich uszu oprócz kakofonii krzyków czy strzelającego ognia pochłaniającego wszystko na swej drodze, docierały odgłosy bitwy. Oddział uznał, że znalazł się w oku cyklonu. Czasem spotykali uciekających cywilów lub niedobitki pokonanych Sarafan. Przyłączali się do ich zorganizowanego oddziału, poszukując zemsty lub namiastki bezpieczeństwa. Tego pierwszego mogli zapewnić aż nadto, ale dziwnym przypadkiem nie musieli stoczyć po drodze żadnej bitwy dopóki nie dotarli do Katedry. Ujrzeli, że u wrót siedziby Biskupa toczyła się zażarta walka. Wampiry wspomagane przez wściekłą ludzką tłuszczę usiłowały się wedrzeć do środka przez ogromne wrota, które próbowali wyważyć dość solidnym taranem trzymanym przez grupę silnych mężczyzn i kilku lepiej rozwiniętych fizycznie wampirów.

Sebastian obejrzał się za siebie i policzył swój oddział. Do początkowej dwudziestki dołączyło trzydziestu ludzi. Katedrę oblegało kilka setek. Wampir czuł, że to co zaraz zrobi jest wariacką próbą malowniczego samobójstwa, ale czy pozostał mu jakikolwiek wybór?
- Całe Nosgoth oszalało to i ja się mogę dać ponieść chwili... - mruknął cicho.
- Coś się stało, dowódco? - zapytał Sir Martin.
- Wszystko w porządku. Róbcie, to co ja. Czeka nas wycieczka do głębin piekieł, gdzie zamiera wszelka nadzieja i pozostaje jedynie cierpienie.
- Postaw nas przeciw tysiącom tych demonów, panie! Jeden Sarafan wart więcej niż setka tych diabłów! - sygnały aprobaty rozeszły się po szeregach. Sebastian w duchu bardziej liczył na to, że odmówią, ale przynajmniej nie zostanie sam w czasie tego karkołomnego czynu.

Ktoś podał mu miecz. Sebastian podziękował skinieniem głowy, wzniósł oręż wysoko w górę i ruszył przed siebie. Za sobą usłyszał tupot opancerzonych stóp swych żołnierzy. Przypomniało mu to pierwszą fazę bitwy pod Meridian, jeszcze zanim "oficjalnie" przeszedł na stronę Lorda Sarafan. Musiał dokonać bardzo podobnej szarży, ale przeciw ludziom. "Jakże los bywa przewrotny. Manus Celer Dei, sprawiedliwa ręka Boga. Voradorze, mój skruszony sadystyczny stwórco, tym razem ręka wskazała na ciebie. - pomyślał, a potem wszelkie myśli odpłynęły z jego głowy.

- Sarafanie, za mną!!! Żadnej litości!!! - ryknął dziko, a czterdzieści dziewięć głosów mu zawtórowało.

Sebastian wykonał Skok, wzniósł miecz wysoko ponad swą głowę, a powstańcy zobaczyli Zwiastuna swej rychłej śmierci, który uderzy na swe ofiary niczym pikujący jastrząb. Nie było dla nich żadnego ratunku.


-------------------------------


Epizod V. Walcząc z nieuniknionym cz. II

Marcus miał wrażenie, że uderzenie tarana wstrząsnęło całą Katedrą. Naszło go przeczucie, że to idealne dzieło sztuki architektonicznej, stworzone do olśniewania bogactwem w czasie pokoju, nie wytrzyma tak zmasowanego naporu nienawiści jakiego doświadczało z rąk oblegających. Możliwe, że jego obawy były przesadzone, ale Marcus doceniał sztukę i patrzył z góry na prostaków, którzy nie potrafili jej uszanować.

Obok wampira stał Biskup Meridian. Mężczyzna liczył sobie około czterdziestu lat, miał krótko ostrzyżone blond włosy i szare oczy w których błyszczała ponura determinacja. Wysunięty podbródek i orli nos podkreślały surowość jego rysów twarzy. Ubrany był w białą szatę przetykaną błękitną nicią. Na jego piersi widniał niebieski krzyż, symbol jego wiary. Na głowie nosił białą infułę. Od postaci biskupa biła aura autorytetu, nawet bez kościelnego stroju można było wyczuć, że to był człowiek nawykły do wydawania poleceń i przywodzenia swej trzódce.

Wnętrze Katedry było ogromne i bogato zdobione, rolę sufitu pełniły ułożone w równoległych rzędach rozety w odcieniach fioletu, tworzące razem cudowny witraż, mieniący się gamą kolorów i przykuwający spojrzenie każdego, kto spojrzał w górę. W obu nawach bocznych Katedry umieszczone wielkie dzwony, które przez pewien czas biły na alarm by przebudzić miasto, ale teraz już nie było na to czasu. Od bramy wejściowej leżał czerwony dywan prowadzący prosto jak strzała do kunsztownie ozdobionego ołtarza. Dostęp do tej najważniejszej części kościoła byłby normalnie zamknięty za żelazną bramą, ale teraz zgromadzeni tutaj mieszkańcy potrzebowali jak najwięcej miejsca.

Drewniane ławy zostały odsunięte na bok lub ułożono z nich dodatkową barykadę za którą przycupnęli Sarafanie razem z garstką najemników która zdążyła się tu przedostać przed atakiem powstańców. Za zgromadzonymi obrońcami ukrywali się przerażeni cywile, mężczyźni i kobiety z dziećmi razem ze swoim dobytkiem. Znajdowały się tam wszystkie stany: od biedaków przez kupców po bogatych patrycjuszy. Strach przed śmiercią zniwelował bariery klasowe. Marcus wyczuwał unoszący się od nich zapach strachu i smród spoconych ciał. Skrzywił się z obrzydzeniem i natychmiast odwrócił głowę w kierunku bramy.

Część cywilów przezwyciężała swój strach i podchodziła do Sarafan, prosząc o broń oraz szybkie przeszkolenie w jej używaniu. Zakonnicy zgadzali się, gdyż mieli więcej składowanej broni niż ludzi do walki. W powietrzu unosiły się odgłosy płaczu, wznoszonych modlitw, wydawanych rozkazów oraz szczęku oręża ochotników na szybko trenowanych przez Sarafan..

Marcus spojrzał na obrońców i dokonał ostrożnych rachunków. Było tutaj pięćdziesięciu Sarafan - dwóch glyphowych oficerów rozpoznawalnych po karmazynowym płaszczu i pióropuszu, sześciu glyphowych szeregowych, piętnastu wielkich rycerzy z toporami a reszta stanowiła normalnych zakonników. Oprócz nich można było dostrzeć piętnastu najemników - pięciu uzbrojonych w szable i dziesięciu kuszników, trzydziestu zbrojnych cywilów oraz dwudziestu wojowniczych kapłanów. Wampir poświęcił dłuższą chwilę, by przyjrzeć się uważniej tym duchownym postaciom. Nosili białe stroje złożone z nogawic, butów do kostek i koszul na które nakładali jasne szaty skracane pasami z materiału. Rękawice były czarne a kaptury granatowe. Do pasa mieli przytroczone rytualne buławy w kształcie sarafańskiego krzyża. Broń świeciła w ciemnościach wskazując na udział magii w jej powstaniu. Marcus wiedział, że braki w wojskowym wyszkoleniu nadrabiali fanatyzmem.

Razem było stu piętnastu ludzi i raczej na więcej nie było co liczyć. Pozostali pójdą jak bydło na rzeź. Siły oblężonych liczyły sobie około sześciu setek, na szczęście większość stanowili ludzie. Samych wampirów było tak naprawdę kilkadziesięciu, przy czym i tak spora część to były młodziki ogłupione propagandą Voradora. Prawdziwe wampiry były rzadkością. Marcus uśmiechnął się chytrze i uznał, że te szczeniaki nie przeciwwstawią się potędze jego Mrocznego Daru Uroku. Oddadzą mu hołd.

Kiedy tak rozmyślał, odliczając kolejne uderzenia tarana, nadeszła zmiana. Marcus wyczuł falę lęku przelewającą się po szeregach oblężonych. Teraz musieli działać szybko, by skorzystać ze świeżo zdobytej przewagi.
- Kapitanie! - zawołał do najbliższego glyphowego oficera. - Wydaj rozkaz otwarcia bramy. Uderzymy na nich, zanim się zreorganizują.
- Rozkaz, Lordzie Marcusie! - odrzekł oficer i natychmiast ruszył wydawać polecenia.

Do wampira podbiegł Biskup Meridian, zdziwiony i przerażony rozkazem, który wydał Marcus.
- Co robisz, głupcze? Chcesz zabić nas wszystkich?! Oni tylko na to czekają!

Marcus w odpowiedzi spojrzał zimno na duchownego.
Biskup zadrżał widząc zimny ogień w oczach wampira.
- Robię to, co do mnie należy, eminencjo. Ja i moi Sarafanie znamy się na wojnie, wiemy co robimy. Buntownicy zostali zaatakowani od tyłu, a my skorzystamy z okazji i urządzimy wycieczkę, by wziąć ich w kleszcze. Nie będą mieli szans.
- Niech tak będzie, skoro już wprowadziliście tę decyzję w czyn, to nie mogę już nic zrobić. - Biskup ustąpił, zrezygnowany. - Jeśli jednak mam zginąć z rąk Cabal, to wyłącznie z bronią w ręku. Podajcie mi miecz!

Decyzja duchownego wzbudziła niechętny szacunek wampira, który nie spodziewał się takiego aktu odwagi po przedstawicielu elity społecznej. Brama została otwarta i Sarafanie wysypali się na zgromadzonych powstańców krzycząć "Sarafan" ile mieli sił w płucach. Po drugiej stronie rozbrzmiały okrzyki radości. Marcus przekonał się, że tam ciągle wrzała bitwa. Sam też przystąpił do dzieła. Jego ostre szpony przebijały ciała powstańców, ich krew dawała mu siłę, by mógł korzystać ze swych Mrocznych Darów. Często znikał z oczu zaskoczonych buntowników, by potem móc wyrwać im serca, kiedy najmniej się tego spodziewali. Marcus nasycał się śmiercią swych wrogów, odczuwał euforię widząc skuteczność swych Mrocznych Darów. Kain popełnił błąd nie doceniając go, gdyby tylko go widział w tej chwili... "Najpierw zmusiłbym go do oddania mi hołdu a potem wyrwałbym jego czarne serce i kazał mu patrzec, jak zamiera..." - to było jedno z największych, niespełnionych marzeń Marcusa.

Tymczasem musiał zadowolić się pomniejszymi zdobyczami. Kiedy otoczyło go czterech krwiopijców, on sięgnął do umysłów każdego z nich. Byli silni, mieli wielki potencjał.
- Klęknijcie przed mą potęgą. Oddajcie mi cześć i uznajcie za swego Mrocznego Boga. - rzekł Marcus, wznosząc ramiona w górę.
Złapali się za głowy, krzyknęli rozpaczliwie, walcząc z naporem myślowego ataku wampira, ale przegrali. Stopniowo każdy z nich padał na kolana i pochylał się w geście szacunku.
- Jesteś naszym jedynym władcą. Żyjemy, by ci służyć. Rozkazuj, a twa wola będzie wykonana.
- Zniszczcie tych, których uważaliście za swych braci. Zniszczcie wszystko, co w przeszłości łączyło was z Cabal. Teraz łączy was tylko służba mojej sprawie. - wyrzekł Marcus.

A oni posłuchali i dobrze się sprawili w swym krwawym czynie, obracając się przeciw tym, którym niegdyś przysięgli lojalność. Okrzyki zaskoczenia i rozpaczy, które rozeszły się w szeregach powstańców, były muzyką dla uszu Marcusa.

Kiedy bitwa dobiegała końca, a powstańcy zostali niemalże wybici do nogi, Marcus spotkał Sebastiana. Najważniejszy sługa Lorda Sarafan wyglądał na wyczerpanego walką, a jego zbroja była wgnieciona i poprzebijana w wielu miejscach, co dobitnie świadczyło o otrzymanych w walce ranach. Osmalony i ochlapany krwią, wyglądał niezwykle przerażająco. Z jego miecza skapywały czerwone krople. Oczy i twarz wampira były jak zawsze nieprzeniknione.

Skinęli sobie głowami na powitanie.
- Wielki Sebastian, jak zawsze ratuje sytuację, a potem zbiera pochwały u Lorda Sarafan? - zapytał ironicznie Marcus.
- Ktoś musi, kiedy inni się nie przykładają. - zripostował zapytany.
Przez chwilę obaj mierzyli się wzrokiem, wyglądało to bardziej na zaproszenie do walki niż normalny wstęp do rozmowy, ale potem roześmieli się i rozluźnili.
- Stary, dobry Sebastian. Zawsze ambitny pragmatyk. Tylko ktoś z takim podejściem do życia może znaleźć sie na szczycie. - stwierdził Marcus.
- Ty zaś jak zawsze kryjesz się na uboczu, czekając na okazję w cieniach? Typowe dla twej osoby. Ciekawe, czy Kain by się ze mną zgodził?
- Och, on tak zawsze narzekał na ten element mej osobowości. Teraz zaś nie żyje... Zatem kto miał rację, ja czy on?
- Zawsze miałeś gadane, Marcus, nic dziwnego że Kain tak cię nie znosił. Rozdęte ego mu na to nie pozwalało. - Sebastian ustąpił w dyspucie. Nagle jego uwagę zwróciło coś innego. Wokół głów części cywilów i kapłanów unosiła się chmura kolorowych jasnoróżowych gwiazd. Wampir zauważył, że nikt oprócz niego nie zwracał uwagi na ten detal, co wydało mu się podejrzane. - Co im się stało, Marcus? Coś im zrobiłes?
Zapytany zaśmiał się delikatnie, błyskając ostrymi kłami.
- Cóż, czasami strach czy wiara w życie po śmierci to za mało, by walczyć dalej. Musiałem ich... zachęcić, inaczej nie byłoby z nich żadnego pożytku. Moje moce wzrosły, Sebastianie. Zobacz, tam są nawet inne wampiry.
- Zatem oto twój Mroczny Dar w pełnej krasie. Cieszę się, że jesteśmy po tej samej stronie, ale ostrzegam: nie próbuj tego ze mną. Jestem zbyt potężny, by to na mnie zadziałało. - stwierdził Sebastian.
- Niemniej, mogę wyczuć twoje myśli. Jesteś zaniepokojony i lekko zdegustowany, nieprawdaż? Jeśli władasz umysłem przeciwnika, to walka traci sens. On sam się zabije na twój rozkaz.

Razem powrócili do Katedry, by odpocząć i zastanowić się, co dalej począć. Do narady dołączył Biskup Meridian, sir Martin i dwójka kapitanów dowodzących Sarafanami broniącymi Katedry. Szybko wywiązała się gorąca dyskusja, gdyż każdy miał dość rozbieżne stanowisko. Biskup chciał, by wszyscy zostali dalej bronić Katedry, tak na wszelki wypadek. Marcus optował za odbiciem Górnego Miasta. Sebastian uznał, że najlepiej będzie przełamać blokadę Dzielnicy Przemysłowej, a rycerz Martin poparł jego stanowisko, dwójka kapitanów zaproponowała wesprzeć Niższe Miasto.

Już sprzeczali się jakąś godzinę, kiedy zawiadomiono ich o nadejściu armii Lorda Sarafana, która zatrzymała się przy Katedrze w drodze do Niższego Miasta. Parę chwil później spotkali się z samym Wielkim Mistrzem.
- Dobrze się spisaliście, za co zostaniecie wkrótce sowicie wynagrodzeni. - obiecał. - Teraz musimy ruszać dalej, Nosgoth czeka na wyzwolenie spod jarzma wampirów i ich popleczników. Mam też rozkazy dla każdego z was. Sebastianie, - zaczął. - jako Strażnik Kamienia Nexus, weź tylu ludzi ilu trzeba i zniszcz blokadę Dzielnicy Przemysłowej. Już wysłałem tam częśc mej armii, oprócz tego wesprze was tamtejszy garnizon. Marcusie, ty zostaniesz tutaj, by wyzwolić Wyższe Miasto. Wy, rycerze Sarafan - Wielki Mistrz zwrócił się teraz do sir Martina i oficerów. - udacie się razem ze mną, by odbić Niższe Miasto.

Podwładni zgodzili się bez cienia sprzeciwu, zatem zaraz po naradzie doszło do szybkiego podziału armii. Każdy wziął przysługującą mu część żołnierzy i ruszył na wyznaczoną przez Wielkiego Mistrza misję. Generał Hyldenów spojrzał daleko przed siebie, jakby próbując coś zobaczyć przez mgłę przyszłości. Potem wydał rozkaz wymarszu. Powstanie weszło w swą ostatnią fazę.

------------------------------

Epizod V. Walcząc z nieuniknionym cz. III

Lord Sarafan przedzierał się przez szeregi przerażonej tłuszczy i rozwścieczonych buntowników. Towarzysząca mu hyldeńska gwardia przyboczna kroczyła tuż za nim, z ponurą determinacją gasząc kolejne żywoty niczym świece na wietrze. Władca Nosgoth znaczył sobie krwawą drogę przez miasto, a nikt nie był w stanie mu się przeciwstawić. Zmierzał w kierunku Twierdzy Sarafan, słusznie przypuszczając, że tylko ona mogła najskuteczniej się obronić. Zamierzał zebrać kogo tylko się dało i ruszyć w kierunku Wyższego Miasta, by z pomocą tamtejszego garnizonu wspomaganego przez kapłanów Biskupa oraz Sebastiana z Marcusem, odbić tę dzielnicę, a następnie skierować uwagę na kolejne obszary.

Jednak Generał zdawał też sobie sprawę z tego, że rzeczywistość nie zawsze musi dostosowywać się do ustalonego planu. Wiedział, że Cabal jest już świadome jego powrotu i zaangażuje wszelkie dostępne siły, by przynajmniej opóźnić jego marsz do Twierdzy. Jeśli wampiry w tym czasie zajmą większość Meridian to nawet Soul Reaver nie będzie w stanie wiele poradzić, szczególnie jeśli Dzielnica Przemysłowa padnie a Kamień Nexus zostanie przechwycony. Wtedy nadejdzie koniec.

Na szczęście sytuacja nie prezentowała się aż tak tragicznie. Brama prowadząca do Kanionów znajdowała się w zachodniej części Wyższegi Miasta, a ta dzielnica sąsiadowała od północy z Twierdzą Sarafan, zatem Wielki Mistrz nie miał zbyt dalekiej drogi do pokonania. Po drodze udało mu się znaleźć kilka oddziałów Sarafan, które zmierzały by udzielić wsparcia obleganej Katedrze. Dzięki nim dowiedział się o sytuacji w Meridian, wieść o udanej obronie Dzielnicy Przemysłowej rozwiała obawy Lorda Sarafan. Tak długo jak miał Reavera i Kamień, wygrywał tę partię. Cabal musiało w końcu ulec.

Wielki Mistrz pozostawił przy sobie jedynie Hyldeńskich Wojowników, by przyspieszyć swój przemarsz, a Sarafan odesłał do obrony Katedry. W połowie drogi natrafił na lepiej zorganizowany i zmasowany opór buntowników, zamiast miejskiej hołoty trafił na wyszkolonych żołnierzy oraz liczne wampiry. Instynktownie wyczuł, że w jego własnej armii znaleźli się zdrajcy, którzy wyszkolili tych żołnierzy w sztuce wojennej. Z pewnej strony poczuł wdzięczność dla wybuchu powstania w tej właśnie chwili. Nadeszła pora na oddzielenie ziarna od plew. Nadeszła pora na... wielką czystkę w całym Nosgoth. Oddzielić tych co są wierni wobec nowego porządku świata, od zdrajców. Zdrajców którzy odrzucali to, co Hyldeni im ofiarowali i bratali się z przeklętymi wampirami.

Lord Sarafan uśmiechnął się triumfalnie. Wygląda na to, że powstanie jedynie go wzmocni, oczyszczając jego nowe imperium z obecności zdrajców i nikczemników. Gdyby tylko dostał możliwość zniszczenia Voradora i jego dowódców, sukces Generała stałby się kompletny.

Wielki Mistrz pogrążony w swych dalekosiężnych planach niemal zapomniał o tłumie szkodników, który ośmielił się stanąć stał na jego drodze. Wystąpił naprzód, spoglądając z góry na zgromadzonych ludzkich żołnierzy i wampirów. Hyldeńscy wojownicy stali w szeregu za swym przywódcą, nie kryjąc swych prawdziwych postaci. Buntownicy poczuli ukłucie kiełkującego strachu w swych sercach, ale dyscyplina przeważyła i pozostali.
- Cóż my tutaj mamy? - zapytał Lord Sarafan. - Bojowników o wolność? Mężów stanu? Nie wiem za kogo się uważacie, ale jesteście bandą głupców, psów trzymanych krótko na łańcuchu Voradora. Wiernie wypełniacie wolę swego pana, ale jestem gotów wam przebaczyć w mej łaskawości. Klęknijcie i uznajcie mnie za Władcę Nosgoth, a oszczędzę was. Ten wybór daję tylko ludziom, was, Stwory Nocy, czeka tylko zagłada. Wasza zaraza zostanie wymazana z oblicza Nosgoth.

Rzeczywiście, część ludzi poczuła respekt przed potęgą Wielkiego Mistrza. Skruszeni, wysunęli się naprzód i oddali pokłon Władcy Nosgoth. Wampiry jednak zasyczały nienawistnie, rozległy się gniewne pomruki, a zaraz potem, bez żadnego ostrzeżenia, nastąpił atak. Lord Hyldenów zaśmiał się głośno, kiedy widział szarżujących przeciwników i wystąpił dzierżąc w ręku Soul Reavera. Buntownicy choćby chcieli się zatrzymać na widok tego Oręża samej Śmierci, byli porwani siłą pędu i wpadli prosto pod bezlitosne ostrza Hyldenów. Wojownicy rąbali swymi czarnymi ostrzami nadchodzące fale powstańców, krocząc za swym panem, który Soul Reaverem sądził i karał. Hyldeni pozostawiali za sobą porąbane ciała, brodząc po kostki we krwi, nie dając pardonu już nikomu, nawet ludziom, którzy wcześniej oddali pokłon, a teraz zostali porwani przez tłum. To było zgromadzenie zdrajców, a kto zadaje się ze zdrajcami, sam staje się zdrajcą.

Nikt nie ocalał by zanieść wieść o niepowodzeniu misji, Lord Sarafan nie niepokojony już przez żadnych napastników, bez żadnych przeszkód zdołał dotrzeć do Twierdzy. Zebrał tam wszystkie dostępne oddziały Zakonu, pozostawiając jedynie niewielki garnizon do obrony fortecy. Następnie rozdzielił dostępne siły. Niewielką cząstkę swych wojsk wysłał na wschód z zamiarem przełamania blokady Dzielnicy Przymsłowej. Większość armii zostawił przy sobie i ruszył szybkim marszem do Niższego Miasta.

Po drodze zatrzymał się przy Katedrze, gdzie napotkał Sebastiana razem z Marcusem, Biskupem i oficerami Sarafan. Każdemu ze swych dowódców powierzył inne zadania i oddał określone siły, jakie uznał za wystarczające. Następnie kontynuował swój pochód na południe.

Okazało się, że Niższe Miasto poniosło prawdopodobnie największe straty ze wszystkich dzielnic, ale obecnie Sarafanie zdołali przejąć część budynków i ulic. Wsparcie Hyldenów z Kamiennej Twierdzy okazało się niezwykle pomocne. Lord Sarafan ucieszył się, że tajny projekt jaki powstawał w podziemiach Twierdzy, pozostał nieodkryty. Jeszcze nie nadszedł czas, by objawić go światu. Jeszcze nie.

Armia Wielkiego Mistrza zdołała przeważyć szalę zwycięstwa na właściwą stronę. Walki uliczne rozgorzały ze zwielokrotnioną siłą. Siły Cabal były w tym rejonie świetnie zorganizowane i walczyły z ponurą determinacją. Otrzymywały też wsparcie z Doków i Zagłębia Przemytników. Lord Sarafan miał też wrażenie, że ruch oporu miał dobrze zorganizowaną kryjówkę także tutaj.

Czyżby otrzymał w końcu szansę zlikwidowania Sanktuarium Voradora raz na zawsze? Takiej okazji nie wolno było zmarnować. Zgodnie z planem, jaki ułożył ze swoimi strategami, Sarafanie mieli wyprowadzić serię skoordynowanych ataków, przejmując ważne strategicznie miejsca: Bibliotekę Meridiańską, budynek poczty oraz Rynek Główny. Armię rozdzielono na trzy części i przydzielono do każdej także Hyldenów, by zwiększyć szansę powodzenia misji.

Walki toczyły się ze zmiennym szczęściem. Pierwsze trzy ataki zostały odparte z ciężkimi stratami po obu stronach, gdyż wampiry były zajadłe w gniewie i stawiały zaciekły opór, a wspierający ich ludzie bali się stryczka, zatem strach okazał się być wystarczająco skuteczną motywacją do walki. Kolejne dni miały okazać się decydujące. Potyczki trwały cały czas, gdyż dym z płonącego Meridian niemal całkowicie zasłaniał niebo, umożliwiając wampirom ciągłą walkę. Ostatecznie Sarafanie przeważyli, przełamali blokady ustawione przez buntowników i kolejno zajmowali trzy wyznaczone budynki. Cabal zostało zmuszone do odwrotu, ale kiedy Zakon już zamierzał ruszyć odbić Doki i Zagłębie, nadszedł niespodziewany zwrot wydarzeń.

To była ósma noc powstania. Choć niebo było mroczne, a gwiazdy niewidoczne, płonące miasto czyniło świat jasnym jak w dzień. Słychać było, jak zawsze, odgłosy toczonej bitwy. Sarafanie ciągle nacierali, próbując przejąć most prowadzący do Zagłębia Przemytników, a powstańcy ciągle ustępowali, nie będąc w stanie przeciwwstawić się takiej potędze. Nastroje w armii Zakonu były dobre, żołnierze wyczuli odmianę losu. Teraz mogło być tylko lepiej, w końcu władza Cabal kurczyła się z każdą godziną.

Zapomnieli jednak, że los lubi płatać figle.

Wyrośli jak spod ziemi i urządzili rzeź na niczego niespodziewających się Sarafanach. Przerażeni żołnierze nie spodziewali się "świeżych sił" wynurzających się znikąd i mordujących wszystko co było im wrogie. Szturm na bramę do Zagłębia został odparty. Rozwścieczony Lord Sarafan wziął kogo tylko mógł i osobiście poprowadził ofensywę na bramę.

Wtedy też natrafił na owe "demony" o których opowiadali przerażeni żołnierze. To była elita Cabal. Wampiry nazywały ich "Łowcami Cieni", gdyż opanowali wykorzystanie mroku do perfekcji. Sabotaż, skrytobójstwo, otwarta walka. Mogli zrobić wszystko. Do Łowców należały najstarsze i najbardziej doświadczone wampiry o dobrze rozwiniętych Mrocznych Darach. Nie przyjmowano tam młodzików, tylko starszych, zasłużonych dla Cabal krwiopijców. Mówiło się, że każdy z nich przechodził własny, zabójczy test. Zadanie, zlecane przez samego Voradora, mające nie tylko dowieść zdolności, ale też oddania sprawie.

Wynurzyli się z otaczających ich cieni. Lord Sarafan dostrzegł ich czarne stroje, odarte z typowej dla wampirów ekstrawagancji. Łowcy byli ubrani w mocne, ćwiekowane skórzane zbroje. Pancerze wyglądały na umagicznione jakąś ponurą, mroczną magią wampirów, gdyż wydawały się pochłaniać światło, oddając cień. Efekt był taki, że Łowcy roztaczali wokół siebie aurę mroku i zepsucia. Ich głowy zasłaniały kaptury, nadając im anonimowość, wzbudzającą strach przed nieznanym. Uzbrojeni byli w różnorodną broń, od sztyletów po długie miecze i topory. Nosili pasy do których mieli przypięte różnorodne przedmioty jak wytrychy czy flakony pełne wybuchowych mikstur. Lord Sarafan wyczuł, że byli silni dzięki swym Mrocznym Darom, ale wiedział, że będą bezradni wobec potęgi Soul Reavera. Już miał wydać rozkaz ataku, kiedy na scenę wkroczyła kolejna postać.
- Zatem nareszcie się spotykamy? - zapytał Wielki Mistrz. - Długie lata czekałem na ten moment.
- Pięćdziesiąt pięć lat to dla ciebie długie lata? To dla naszych ras ledwie mgnienie. - odparł Vorador. Prastary wampir ubrany był w brązowy dublet przetykany złotą nicią. Na środku piersi nosił przypiętą czerwoną, okrągłą broszę, a na pazurach lśniło kilka pierścieni. Przy wygodnych zielonych spodniach wisiała czarna pochwa na miecz, który właśnie znajdował się w szponach Voradora. Skóra wampira miała zgniłozielony kolor, uszy były długie i spiczaste, a oczy żółte i spokojne. W niczym nie przypominał dawnego sadysty ze swego Dworu w Lesie Termogent, tak ubiorem jak zachowaniem.
- Nie rozśmieszaj mnie, wampirze, reformowany rzeźniku ze swego zgniłego leśnego zagajnika. - wycedził zimno Lord Hyldenów. - Popełniłeś błąd, otwarcie sprzeciwiając się mej władzy, choć muszę przyznać, opracowany przez ciebie plan był zaiste perfekcyjny. Niestety, wykonanie było dużo gorsze. Następnym razem, zanim wzniecisz ogólnonarodowe powstanie, dobierz lepszych współpracowników.
- To jeszcze nie koniec. Wojna wciąż trwa, a twe zwycięstwo nie jest jeszcze pewne. - ostrzegł Vorador. - Uważaj, żebyś się nie przeliczył.
Lord Sarafan prychnął rozbawiony.
- Twoja żałosna armia poszła w rozsypkę, gdyż to JA tak zadecydowałem. To moja wola rządzi tym światem, nie twoja ani żadnego innego wampira. Wy przegraliście na samym początku, to MY jesteśmy przyszłością. Was czeka jedynie zapomnienie. To JA jestem twoją śmiercią, tak jak byłem śmiercią dla Kaina. Czyżbyś o tym zapomniał? - zadeklamował Generał.
Przez twarz Voradora przebiegło wiele emocji. Gniew, strach, niepewność, ulga. Może wszystkie na raz, może żadna z nich.
- Być może, mój Lordzie, rządzisz Nosgoth, ale nic nie trwa wiecznie. Pewnego dnia zostaniesz obalony i ja to będę widział.
- Sam nie wierzysz w to co mówisz. Nasza władza będzie trwała wiecznie, gdyż nie jest zbudowana na kłamstwie, jakie razem z Antycznymi próbowaliście nam wmówić. Powróciliśmy by dokonać zemsty i wymierzyć wam sprawiedliwość. Nasza racja jest słuszna! Odzyskamy to, co utraciliśmy! - obiecał Lord Hyldenów. - Teraz pora umierać, wampiry! Ciemność czeka na was!

Lord Sarafan ruszył na Voradora, kiedy jego oddział zwarł się z Łowcami Cieni. Prastary wampir wzniósł swój miecz do sparowania ciosu. Broń krwiopijcy w wykonaniu przypominała Soul Reaver, a Lord Hyldenów znał historię swej broni.
- Doceniam tę subtelną ironię zabicia cię twą własną bronią. Gdzież jest twój wybraniec, Kain? Przecież miał dzierżyć tę broń, cóż się z nim stało? - zaszydził Hylden. - Przepadł, a razem z nim cała wasza nadzieja. Jesteście zgubieni.
- Ta kwestia jeszcze nie została rozstrzygnięta, mój Lordzie, twoja pycha i zaślepienie w końcu cię zniszczą. - odpowiedział Vorador.

Odskoczyli od siebie, by po chwili ponownie połączyć się w zabójczym tańcu dwóch mieczy. Soul Reaver migał w rozbłyskach światła, kiedy Lord Sarafan z nadludzką szybkością wykonywał kolejne młyńce, na które Vorador odpowiadał szerokimi, precyzyjnie wymierzonymi cięciami. Wymiana ciosów nie przyniosła rozstrzygnięcia, aż wampir zaryzykował nagły cios z wypadu, celując na pierś i głowę Hyldena, chybił jednak i został zmuszony do odwrotu przez potężne pchnięcie Reaverem, które miało na celu wyprucie jego wnętrzności. Korzystając z powstałej luki, natychmiast skontrował cięciem skierowanym na szyję Lorda. Generał przyklęknął na prawe kolano, składając broń do szybkiej parady, z ledwością unikając trafienia. Zaraz potem wystrzelił jak sprężyna uderzając Voradora płazem Reavera w twarz i poprawiając opancerzoną pięścią. Wampir zatoczył się oszołomiony i upadł. Lord Sarafan uniósł miecz by wbić pionowo w serce Voradora, jednak wampir pospiesznie cisnął w pierś Generała kulę fioletowej energii, która właśnie pojawiła się w jego dłoni.

Siła magicznego ataku była na tyle duża, że Lord Sarafan został odrzucony dobre kilka metrów do tyłu i mocno uderzył o ziemię. Hylden sapnął ciężko, próbując złapać głębszy oddech. Jakiś zabłąkany w ogniu bitwy wampir spróbował dobić Władcę Nosgoth sztyletem, ale rozwścieczony Lord Sarafan chwycił go za gardło, prędko miażdżąc je w swym żelaznym uścisku. Oczy krwiopijcy wyszły na wierzch, zaczął rozpaczliwie wierzgać kończynami, ale całkowicie niezrażony Hylden wyłuskał sztylet z jego drżących palców i wbił w serce.

Vorador właśnie zdołał się podnieść, ale nie był w stanie pomóc młodzikowi. W jego oczach błysnęła iskra żalu, że tak stracił kolejną bliską mu istotę, nie potrafił jej ocalić. Lord Sarafan podniósł Reavera i skierował ostrze w stronę starszego wampira, czekając na jego reakcję. Żal, który poczuł Vorador, szybko ustąpił miejsca narastającemu gniewowi. Wampir krzyknął, wkładając w swój atak całą nagromadzoną rozpacz i złość, wzmacniając siłę uderzenia. Generał zablokował straszliwe cięcie, które przepołowiłoby go w pasie, miał wrażenie, że ziemia się zatrzęsła, gdy doszło do zderzenia dwóch ostrzy. Lord Sarafan odpowiedział podstępną fintą, prowokując wściekłego Voradora do popełnienia błędu. Wampir zbił cięcie miecza na prawo i uderzeniem szybszym od światła natarł na Hyldena. Tylko łut szczęścia połączony z krótkim czasem reakcji, pozwoliły Generałowi na zablokowanie ciosu wampira Reaverem. Vorador warknął i ruszył do przodu, szybko skracając dystans. Zanim jednak opuścił miecz na znienawidzonego wroga, pocisk z Soul Reavera rozprysnął się na jego piersi, wyrzucając go w powietrze.

Lord Sarafan ponowił magiczny atak, odrzucając Voradora na ścianę najbliższego budynku, czyniąc w niej sporą dziurę. Władca Nosgoth zbliżał się powoli, emanował spokojem i pewnością siebie, oczy płonęły mocniejszym płomieniem niż kiedykolwiek. To była chwila jego ostatecznego triumfu, największego zwycięstwa.
- Nie jesteś w stanie mi się przeciwwstawić. Nikt w całym Nosgoth nie może tego uczynić. Wygrałem, razem z twoją śmiercią, wampiry znikną z oblicza Nosgoth. To, co zaczęła nasza Klątwa Krwi, skończy ma dłoń, dzierżąca waszą broń. Poetycka sprawiedliwość, nieprawdaż? Instrument waszego zbawcy przyczyni się do waszej zagłady. Kiedy przestaniecie istnieć, Nosgoth nareszcie będzie wolne. Mogę wyczuć twój strach... Dlaczego boisz się śmierci, Voradorze? Przecież Starszy wam powtarzał, że to konieczny element istnienia, cóż w tym strasznego? - Lord Sarafan zaśmiał się, czerpiąc satysfakcję z obracania ideałów Antycznych w pył. - Obraca Kołem Przeznaczenia, cyklem śmierci i narodzin. To męczące zadanie, pewnie musi się pożywić. Idź i nakarm go swą głupotą, Wampirze!

Lord Sarafan ciął Reaverem, ale ostrze nigdy nie dosięgło celu.

Vorador podniósł głowę i ujrzał, że stało nad nim pięciu wampirów, Łowców Cieni. Za nimi biegło dwudziestu Sarafan na pomoc swemu władcy. Ciężko ranny przywódca Cabal został podniesiony za ramiona przez dwóch wampirów. Pozostała trójka cisnęła flakony z dziwnym czarnym płynem. Tajemna mieszanka zareagowała z powietrzem, tworząc kłęby ciemnego, gęstego dymu. Zdezorientowani Sarafanie w większości pogubili się we mgle, ale glyphowi rycerze nie dali się zwieść i prowadzeni przez Sir Martina, kontynuowali pościg.

Reszta Sarafan utworzyła ochronny okrąg wokół Lorda Hyldenów, który dość szybko dochodził do siebie. Zdał sobie sprawę, że jakimś cudem został ogłuszony. Grymas wściekłości wykrzywił jego twarz, gdy przypomniał sobie sylwetki kilku wampirów, które zabrały Voradora ze sobą.
- Na co tutaj czekacie, głupcy?! Za nimi, nie mogą uciec! - rozkazał.
- Nie znajdziemy ich w tej mgle, mój panie. - odezwał się jeden z Sarafan. - Rycerze glyphowi ruszyli za nimi, a my zostaliśmy, by strzec twego bezpieczeństwa aż się nie przebudzisz.

Lord Sarafan nie skomentował, że niepotrzebnie zrugał swych wiernych żołnierzy. Wstał, podpierając się na Reaverze i spojrzał przez mgłę. Jako Hylden, widział lepiej niż ludzie, ale nie był w stanie dostrzec niczego i doszedł do wniosku, że znaleźli się poza zasięgiem jego wzroku.
- Ruszamy za nimi, potrafię przeniknąć przez ciemności tej mgły, poprowadzę was. Wampiry nie mogą uciec.
- Rozkaz, mój panie! - zasalutował żołnierz. - Sarafanie, naprzód!

--------------------------------


Epizod V. Walcząc z nieuniknionym cz. IV

Szóstka wampirów uciekała przez płonące miasto, ścigana przez kilkudziesięciu Sarafan i Lorda Hyldenów. W normalnych warunkach byliby w stanie im uciec, lecz teraz było to niemożliwe. Po pierwsze, ścigali ich glyphowi rycerza, uciec przed nimi było naprawdę wielkim wyzwaniem. Po drugie, jeden wampir był ranny.

Vorador jęknął głośno, kiedy ręka jednego z nosicieli ścisnęła zbyt mocno jego osłabione ciało. Wampir cicho przeprosił za ten błąd. Dawny władca Termogent zbył to lekkim machnięciem ręki, teraz nie było na to czasu. Musieli go nieść we dwóch, zawieszając jego ramiona na swych barkach. Lord Sarafan okazał się zbyt potężnym, by móc go pokonać. Vorador boleśnie zdał sobie sprawę, że gdyby nie jego dzieci, już dawno by nie żył. Gardło bolało go z braku krwi, cenny płyn pomógłby mu dojść do siebie, ale nie było czasu, by znaleźć jakąś ofiarę, Sarafanie deptali im po piętach. Zaczajenie się na nich w zasadzce też nie wchodziło w grę, było ich za mało. Zresztą na czele pościgu stali rycerze glyphowi przed którymi nie dało się ukryć.

Pozostała trójka wampirów prowadziła ich przez miasto, do jednej z licznych kryjówek Cabal w tym rejonie. Liczyli na to, że zgubią pościg w labiryncie korytarzy, których było pełno w każdej placówce ruchu oporu. Nie przejmowali się tym, że Sarafanie poznaliby w ten sposób część kryjówek. Powstanie było skazane na klęskę, większość wampirów już zginęła w licznych potyczkach, stąd duża część kryjówek stanie się niepotrzebna. Vorador widział beznadziejność sytuacji w jakiej się teraz znaleźli. Musieli zmienić sposoby działania, skończyć z otwartą walką. Skupić się na działaniach sabotażowych i przetrwaniu całej rasy. Każdy wampir był na wagę kielicha najlepszej krwi. Musieli czekać, dopóki Kain nie powróci, a to wcale nie było takie pewne. Może lepszym rozwiązaniem byłoby od razu poderżnąć sobie gardła i oszczędzić cierpienia... Mogą minąć stulecia, zanim nadejdzie czas przebudzenia, Mogą zostać odkryci, wybici do nogi, a nawet gdyby Kain powrócił... Ponownie spróbowałby podbić Nosgoth, nieważne za jaką cenę. Strażnik Balansu był zbyt niebezpieczny. Vorador bał się zniszczeń, jakie wampir aspirujący do miana Cesarza Nosgoth mógłby spowodować, miał jednak przeczucie, że to może być ostatnia deska ratunku dla rasy wampirów. Nic nie było pewne - nawet to, czy Kain w ogóle żył i mógł powrócić.

Szóstka wampirów uciekała długo i niestrudzenie, nie bacząc na zmęczenie czy głód krwi. Sarafanie również wykazali się wielką determinacją, nie tracąc tropu i kontynuując pościg z wielkim zaangażowaniem. Wampiry podjęły decyzję, by na chwilę przystanąć i rozpocząć pospieszną naradę. Vorador z ulgą usiadł, powoli zbierając stracone siły. Zbliżył się do niego jeden z wampirów, który ściągnął maskę.
- Jak się czujesz, panie? - zapytał niskim, ale czystym głosem.
- Ciężko, ale przeżyję. Powinniśmy iść dalej, choć przyznaję, postój dobrze mi zrobi. - odparł Vorador. - Widzę, że jakiś plan krąży po twej głowie. Mów szybko, mamy mało czasu.

Wampir przez chwilę nic nie mówił, jakby szukał odpowiednich słów. Był ubrany w typowy czarny strój skrytobójcy Łowców Cieni. Miał krótko ostrzyżone ciemne włosy, badawcze żółte oczy, które sprawiały wrażenie, jakby chciały się wwiercić wgłąb czyjejś duszy. Dość mocno rzucały się w oczy jego chorobliwie blada skóra (co było typowe dla wampirów) i czarne, wąskie usta, których jednak nie farbował. Twarz uzupełniał krótki, szeroki nos i spiczaste uszy. Jego ciało było umięśnione i wygimnastykowane, zdradzające długie lata walki oraz ciężkiego treningu.
- Trzeba odwrócić uwagę Sarafan, dać wam czas na ucieczkę. Zostanę, by przytrzymać ich jak najdłużej. Wy uciekajcie, doprowadźcie naszego przywódcę w bezpieczne miejsce.
- To jest samobójstwo, nie zgadzam się na to. Nie teraz, kiedy cała nasza rasa jest zagrożona. - pokiwał przecząco głową Vorador.
- To jedyny sposób. - naciskał wampir. - Zostaniesz razem z Wilhelmem i Christofem. Oni zabiorą cię w bezpieczne miejsce. Jako eskorta zostanie jeszcze dwóch moich najlepszych ludzi.
- Zostaniemy razem z tobą. - towarzysze wymienieni z imienia jasno określili swoje stanowisko. - Nie zostawimy cię samego, razem będziemy mieć większe szanse na spowolnienie pościgu.
- Możliwe, że macie rację. Spodziewałem się takiej odpowiedzi z waszej strony, ale nie chciałem was narażać na niebezpieczeństwo. Mimo wszystko cieszę się, że będziecie ze mną, kiedy nasza walka dobiega kresu.
- Nie rób tego, to szaleństwo, nie wystawiaj swego życia na szwank bez potrzeby. Bardziej przydasz się tutaj, kiedy w końcu dotrzemy do schronienia, będziemy musieli kontynuować walkę. - powiedział Vorador. - Jesteś potrzebny Cabal.
- Wypełnię me zadanie, mistrzu. Po to zostałem stworzony. Nie zawiodę cię. Ruszajmy.

Trójka wampirów szybko zawróciła w stronę awangardy oddziału Sarafan i zniknęła w mroku, zaraz po tym jak zmienili kierunek.

***

Sir Martin przystanął w miejscu i rozejrzał się wokoło. Pięciu glyphowych rycerzy podążających za nim uczyniło dokładnie to samo. Już od dłuższego czasu podążali za grupą uciekających wampirów niosących ciężko rannego przywódcę Cabal, Voradora. Rycerz nie wiedział, czy mógł liczyć na jakieś wsparcie, gdyż tylko magia glyphów umożliwiła mu podjęcie pościgu za uciekinierami. Pamiętał, że Lord Sarafan leżał unieruchomiony, prawdopodobnie nieprzytomny, obalony podstępnym atakiem. Reszta żołnierzy pozostała, by strzec jego bezpieczeństwa. Nawet gdyby ruszyli zaraz za nimi, pozostaliby daleko w tyle. Wampiry co jakiś czas rozpylały czarną mgłę, próbując zniechęcić ludzi do pościgu, ale to było zbyt mało by zwieść elitę Zakonu Sarafan, glyphowych rycerzy. Sir Martin w końcu przystanął w miejscu, gdyż wyczuł zbliżające się zagrożenie. Symbole glyphów rozbłysły mocniejszym światłem. Zbliżali się. Kto to mógł być? Krwiopijcy dostali wsparcie? Postanowili wrócić i zemścić się? Setki pytań rozbłysły w głowie rycerza. Jedynym sposobem, by odkryć prawdę było iść dalej.

Raz jeszcze podjęli pościg, a z kolejnymi ulicami jakie pokonywali, zbroje świeciły coraz mocniejszym światłem, a złe przeczucia Martina rosły. Zalecił wzmożoną czujność i kazał dobyć broni. Stopniowo zmniejszali tempo biegu, aż w końcu rycerz kazał im zupełnie przystanąć. Ich zbroje świeciły niczym najjaśniejsze latarnie.

Kiedy wampiry zdały sobie sprawę, że chowanie się nie ma sensu, gdyż zostaną niedługo odkryte, uderzyły bez wahania, ale precyzyjnie.

Jeden z Sarafan upadł na ziemię, przygnieciony wielkim ciężarem, który okazał się być wampirem. Zanim pozostali rycerze przybyli mu z pomocą, krwiopijca zatopił zimne ostrze w jego ciele. Człowiek zaharczał i splunął krwią, a potem znieruchomiał. Wampir rozmył się w ciemnościach.

Sir Martin zrozumiał podjętą taktykę i gestem rozkazał utworzyć ciasny okrąg. Zakonnicy przyjęli rozkaz, ale zanim uformowali pozycję, Łowcy ponownie uderzyli z cieni.

Dowódca Sarafan kątem oka dojrzał wampira, który skoczył w jego kierunku korzystając z Mrocznego Daru Skoku. Dzięki szybkiemu refleksowi zdołał wznieść tarczę i zaprzeć się nogami w ziemi. Siła pędu krwiopijcy zatrzęsła jego ciałem, upadł na plecy ale nie znalazł się w tak beznadziejnej sytuacji jak zabity wcześniej nieszczęśnik. Wampir ze zdziwieniem stwierdził, że zawisł na tarczy człowieka, który wbrew wszelkim przypuszczeniom wytrzymał Skok. Sir Martin wprawnym ruchem skierował tarczę w dół i przyszpilił wampira do ziemi. Bezradny krwiopijca zakończył swe nieżycie, gdy miecz Sarafana odrąbał mu głowę, która potoczyła się w stronę cieni.

W odpowiedzi Wilhelm i drugi wampir wyszli z cieni, nie kryjąc swej obecności. Rzucili przelotne spojrzenia na zwłoki towarzysza, ale potem zwrócili je w stronę Sarafan. W ich pazurzastych dłoniach tkwiły miecze posmarowane sadzą, to była sprytna metoda na ukrycie blasku ostrzy, przydatna, gdy trzeba było czekać ukrytym w cieniach. Rzucili się na Sarafan bez żadnego ostrzeżenia, mimo braku przewagi liczebnej.

Rycerze stawili im czoła, robiąc użytek ze swego opancerzenia i specyficznego wyszkolenia. Ich przeciwnicy rychło pokazali swoją siłę i zręczność, jak również talenty akrobatyczne. Lawirowali pomiędzy ostrzami sarafańskich mieczy, walcząc z kilkoma wrogami naraz, wykonując oszczędne ruchy, bardziej zbijając ostrza na bok niż otwarcie je blokując. Ich figury akrobatyczne i przewroty robiły spore wrażenie na rycerzach, którzy nosząc swoje ciężkie zbroje mogli jedynie popatrzeć z daleka. Sarafanie zdali sobie sprawę, że prędzej czy później zmęczą się, a wtedy wampiry ich zabiją. Martin domyślił się w przebłysku zrozumienia, że nie chodzi tutaj o możliwość zabicia ich, chodziło o umożliwienie Voradorowi ucieczki. Musieli działać szybko.

Dowódca Sarafan wzniósł bojowy okrzyk, szarżując wściekle na wampira. Krwiopijca liczył na to, że poigra ze zmęczonym człowiekiem, pozwoli mu się zbliżyć na jak najbliższą odległość, a następnie wykona unik lub zbije ostrze miecza. Tak też się stało, ale kiedy Sir Martin pozwolił na to, by jego oręż chybił, zdecydował się na pewien wysoce nieortodoksyjny ruch. Odpiął swoją tarczę i cisnął ją w twarz wampira. Zaskoczenie było całkowite. Tarcza trafiła perfekcyjnie w cel, miażdżąc mu usta, wybijając sporą ilość zębów i rozpłatując część twarzy.

Wilhelm poczuł ból większy niż kiedykolwiek w swym nieżyciu, na przemian jęcząc, płacząc i krzycząc ze straszliwego bólu. Sarafanie zgodnym ruchem rzucili się na wampira ze wzniesionymi ostrzami i zaczęli rąbać go na kawałki, szybko zmieniając jego ciało w pulsujący wór pełen posiekanych organów. Widok zaiste makabryczny.

Ostatni wampir zgiął się niemal wpół, zacisnął obie pięści i wysłał telekinetyczną falę uderzeniową, którą wzmocniła jego nienawiść. Sarafanie natychmiast runęli niczym drzewa wyrwane przez huragan. Wampir z grymasem wściekłości na twarzy dopadł pierwszego Sarafana i szybkim ruchem miecza rozpruł mu gardło, niechcący zapewniając mu szybką, choć krwawą śmierć. Pozostali Sarafanie zdążyli już wstać, a Sir Martin pierwszy zagrodził mu drogę, wznosząc ostrzegawczo miecz.
- Biegnijcie dalej! On jest mój! - krzyknął do rycerzy, choć nie zaryzykował spojrzenia za siebie. - Vorador nie może uciec.
Zakonnicy posłuchali jego rozkazu i natychmiast pobiegli dalej. Wampir zasyczał, odsłaniając kły. Ruszył do przodu, ale rycerz ciągle blokował mu drogę. Spojrzał na niego płonącymi oczyma, ale nie mógł nic zrobić.
- Jesteś potężny, nie przypominasz innych wampirów... Kim jesteś? - zapytał cicho Martin.
- Kim jestem...? Nietypowe pytanie, Sarafanie. Wy nigdy nie pytacie, tylko zabijacie. - wycedził wampir. - Ale chyba mogę ci powiedzieć. Jestem Baal, a ty jesteś martwy, daj mi tylko chwilę.

Wampir ciął nisko, niebezpiecznie. Rycerz w ostatniej chwili zdążył ustawić miecz pionowo, by zablokować atak. Zripostował potężnym horyzontalnym cięciem, mającym odrąbać głowę krwiopijcy. Baal uchylił się przed ostrzem i zanurkował pod obronę Martina, uderzając go pięścią w brzuch. Nadludzka siła wampira zgięła rycerza wpół, pozbawiając tchu. Ostatkiem sił wzniósł tarczę, która uchroniła go przed kończącym ciosem. Zaczerpnął powietrza i skontrował ukośnym cięciem na pierś. Baal pewnym ruchem zablokował cios, ale przebiegła finta Sarafana odsłoniła go na prawdziwe zagrożenie. Sir Martin skutecznie uderzył go na odlew tarczą w twarz. Wampir obrócił się w miejscu, po czym przyjął kolejne uderzenie tarczą. Upadł na ziemię, plując krwią ze zranionej twarzy i przegryzionego języka gdy zaciskał zęby z bólu. Martin wzniósł miecz do kończącego ciosu, ale Baal użył ostatniego asa w rękawie.

Buteleczka z zielonym płynem rozprysła się na ciele rycerza. Sarafan poczuł odpływające go siły, nogi zaczęły mu się trząść, zbroja stała się niewiarygodnie ciężka. Upadł łapiąc się za piersi i dysząc ciężko. Wampir obserwował uważnie reakcje człowieka, ale choć sam chciałby go teraz dobić, nie miał siły by wstać. Leżeli tak obaj, Sarafan i Wampir, jeden pragnący zabić drugiego, ale bez sił by tego dokonać.

Jednak Baal zaczął szybciej dochodzić do siebie. Wstał na chwiejnych nogach, podpierając się mieczem. Zaczął powoli zbliżać się do powalonego Sarafana, który patrzył, ale nie mógł nic zrobić.
- Wygrałem... - wychrypiał Baal. - Widzisz, nasz Mroczny Dar pozwala nam przetrzymać wszelkie przeciwności losu. Wy, ludzie, jesteście krótkowieczni i słabi. My jesteśmy na wyższym szczeblu łańcucha pokarmowego. Wy jesteście jedynie pokarmem. Pora umierać...
- Nie jestem tego taki pewien, wampirze. Przegraliście już na samym początku. Trzeba było nie wychylać się z waszych kryjówek, wyłapalibyśmy was jak szczury. Bez żadnego problemu. - rzucił rycerz w przejawie oporu.

Wampir ryknął dziko i rzucił się na Martina, ale rycerz poczuł w sobie zmianę. Miał wrażenie, jakby odkrył siebie na nowo. To była prawda, gdyż był nieświadomy obecności daru, z którego potęgi mógł właśnie skorzystać. Nie wiedział w jaki sposób, ale całkowicie nieświadomie mógł użyć magii. Z jego dłoni wykwitły jasnoniebieskie pociski czystej energii, które pomknęły na spotkanie Baala. Wampir krzyknął z bólu i niedowierzania, kiedy pociski zaczęły czynić spustoszenie w jego ciele. Miecz wypadł z jego drżących palców, kiedy uciekł między cienie z których wcześniej ośmielił się wychylić.
- To jeszcze nie koniec, Sarafanie! Będę miał swoją zemstę... - głos wampira niczym echo rozbrzmiał w głowie rycerza.

Ostatnie co jeszcze zobaczył, to nadbiegający zakonników prowadzonych przez Lorda Sarafan. Potem kojąca ciemność otoczyła go swym całunem.


Proszę pisać na PW lub na forum, na GG bywam nieregularnie.

http://oi51.tinypic.com/ela913.jpg

Dance with the devil and sleep with the dead!

Offline

 

#17 2012-03-07 23:19:36

 Malin

http://i47.tinypic.com/30csuqg.jpg

Zarejestrowany: 2011-03-08
Posty: 349
Punktów :   

Re: Opowieści Mrocznego Władcy

A ja wciąż czekam na połamaną wersję w sensownym formacie;)

Offline

 

#18 2012-03-08 11:06:46

 blazenek

http://i46.tinypic.com/s3ztk9.jpg

Call me!
Zarejestrowany: 2011-02-07
Posty: 840
Punktów :   
Ulubiona rasa: Demon<W. Elfy<Nieumarli
Najmniej lubiana rasa: Człowieki
Jednostka: Demon
Profesja: Wojownik/Przyzywacz

Re: Opowieści Mrocznego Władcy

No ja też I mogłeś od początku dodawać po jednym rozdziale, bo jak dasz z 4 naraz, to aż się nie chce czytać...


"Tragedią życia jest nie to, że ludzie umierają, lecz to, że przestają kochać."

Offline

 

#19 2012-03-08 16:02:23

 LordSauron

http://i61.tinypic.com/302wfpl.jpg

633410
Skąd: Barad-Dur
Zarejestrowany: 2009-08-22
Posty: 1032
Punktów :   
Ulubiona rasa: Nieumarli, Mr.krasnoludy
Najmniej lubiana rasa: Istoty lasu/Barbarzyńcy
Jednostka: Rycerz Zagłady/Piek. świder
Tytan: Lord Zagłady Grond
Profesja: Czarodziej

Re: Opowieści Mrocznego Władcy

http://lokarchives.za.pl/

Wejdźcie w "prace fanów" i odszukajcie autora o nicku "Malek". Gdzieś występują błędy, bo w drodze formatowania moja korekta poucinała słowa tu i tam, nie śpiesząc się z dokonaniem poprawek, ale możecie sobie porównać z wersją tutaj, lub wyciągnąć z kontekstu z odrobiną logicznego myślenia.


Proszę pisać na PW lub na forum, na GG bywam nieregularnie.

http://oi51.tinypic.com/ela913.jpg

Dance with the devil and sleep with the dead!

Offline

 

#20 2012-04-28 21:32:15

 LordSauron

http://i61.tinypic.com/302wfpl.jpg

633410
Skąd: Barad-Dur
Zarejestrowany: 2009-08-22
Posty: 1032
Punktów :   
Ulubiona rasa: Nieumarli, Mr.krasnoludy
Najmniej lubiana rasa: Istoty lasu/Barbarzyńcy
Jednostka: Rycerz Zagłady/Piek. świder
Tytan: Lord Zagłady Grond
Profesja: Czarodziej

Re: Opowieści Mrocznego Władcy

Kończę tę opowieść, jej kontynuacja stoi pod wielkim znakiem zapytania.

---------------------


Epizod VI. Czystka cz. I

Sir Martin gwałtownie zerwał się z ziemi, głośno wciągając powietrze i odruchowo łapiąc się za pierś. Po chwili stwierdził, że został położony na posłaniu, a jego zbroja leżała złożona w kącie namiotu na dużej, mosiężnej skrzyni. Było jeszcze małe krzesło i prosty stolik na którym leżało kilka buteleczek i maści leczniczych. Pamięć rycerza dotycząca ostatnich wydarzeń powoli wracała z powrotem. Pamiętał, jak razem z grupą glyphowych rycerzy ścigał Voradora i jego eskortę. Pamiętał, że zaatakowano ich. Pamiętał, że stoczył walkę z potężnym wampirem, który nazywał się Baalem. Nie wyglądał na starego wampira, ale nie dało się zaprzeczyć jego sile. Rycerz nagle doznał olśnienia: by ocalić życie, użył magii! Do tego nie byle jakiej: to była magia światła!

Pamiętał dawne legendy i podania z odległych czasów, które niegdyś czytał w Zakonnej Bibliotece. Pożółkłe karty odsłaniały przed nim historię pierwszego Zakonu Sarafan, którego najwyższą elitę tworzyło siedmiu rycerzy: Wielki Mistrz Malek Paladyn, Wielki Inkwizytor Raziel oraz Inkwizytorzy Turel, Dumah, Rahab, Zephon i Melchiah. Dokonali wielkich czynów w walce z Wampirami, ale niemal wszyscy zginęli w rzezi Kręgu Dziewięciu, pięćset lat przed Upadkiem Filarów.

Oczy Martina rozszerzyły się, pełne podziwu, jak zawsze kiedy myślał o Inkwizytorach, szczególnie o jednym z nich. Raziel... Był bohaterem, kimś wyjątkowym. Choć nie używał magii światła, był w stanie walczyć i wygrywać. Spisano wiele opowieści dotyczących Raziela i jego pięciu podkomendnych, ale w obiegu jak i w wierze prostego ludu krążyło wiele innych legend, czyniących z Inkwizytorów wręcz półbogów. Sir Martin bardzo chciał podążyć drogą Raziela. Zostać Wielkim Inkwizytorem Najświętszego Zakonu Sarafan i wprowadzić Nosgoth w nowy, wspaniały wiek.

Dopiero po chwili zdał sobie sprawę, że przed jego namiotem stała grupa ludzi, która już od dłuższej chwili toczyła rozmowę. Zanim jednak zdążył skupić się na przedmiocie dyskusji, do namiotu wpadł sam Lord Sarafan, asystowany z tyłu przez dwójkę przybocznych. Zmieszany rycerz próbował zerwać się z posłania, by przywitać Wielkiego Mistrza, ale zabrakło mu sił i opadł z powrotem. W oczach Hyldena błysnęła aprobata, którą można było dostrzec tym łatwiej, że te oczy nie płonęły już intensywną zielenią, ale pozostawały matowe i spokojne.
- Oszczędzaj siły. Jesteś jeszcze zbyt słaby, by wstać. Na szczęście twa słabość niedługo minie i raz jeszcze powstaniesz, by zniszczyć zło kryjące się w ciemnościach. - wyrzekł Lord Sarafan. - Dobrze się spisałeś.
- Czy... Vorador...? - wychrypiał rycerz.
Cień gniewu przemknął przez twarz Hyldena, ale zniknął tak szybko, jak się pojawił. Odetchnął głęboko, by nie okazać emocji człowiekowi.
- Niestety, nie udało się. Zdołali uciec, ale już wygraliśmy. Teraz, rozproszeni i zrozpaczeni, nie przeciwstawią się naszej potędze.
- A co z żołnierzami, którzy ścigali Voradora?
- Wrócił jeden, ledwo żywy. Opowiadał o tym, że spotkali jakiegoś straszliwego potwora, wilka chodzącego na dwóch nogach, zwanego wilkołakiem. To jakaś wampirza mutacja, ale wygląda na to, że chociaż zabił dwóch, to trzeci w końcu zdołał go pokonać. Na jego ciele widać ślady kłów i szponów. - odpowiedział Lord Sarafan. - Nie jestem zadowolony z tego obrotu spraw, ale już niedługo znajdę Voradora, przetrząsnę całe Meridian, całe Nosgoth ale znajdę go. Nie umknie mej zemście.

Sir Martin zwiesił głowę i spojrzał na swoje ręce, jakby dostrzegł na nich coś wstrętnego. Krew swych towarzyszy. Wysłał ich na śmierć, choć myślał, że sam się na nią skazał, kiedy tamten wampir niemal go zabił. Nie mieli szans ich złapać. Rycerz w głębi swej duszy wiedział, że jeszcze długo te myśli będą go dręczyć.
- Wielki Mistrzu... Czy mogę prosić o odpowiedź na dręczące mnie pytanie? Dotyczy ono moich... nowych mocy. - zapytał wahającym się głosem.
- Chcesz zapytać o swój nowo odkryty dar? - dokończył Lord Sarafan. - Spodziewałem się, że będziesz chciał wiedzieć coś więcej. Magia jest silna w tym świecie, ale nie każdy jest w stanie ją dostrzec i z niej korzystać. Potrzebowałeś wielkiego wydarzenia, by przełamać blokadę swej duszy. Masz wielkie możliwości, jak je wykorzystasz, zależy wyłącznie od ciebie.
- Pozwól mi powołać do życia Inkwizytorów Sarafan i oddaj ich pod me dowództwo, panie. Nasz Zakon stanie się niezwyciężony, kiedy połączymy magię światła z magią glyphów! Wykorzystajmy tę moc w szlachetnym celu, nie odrzucajmy jej.

Lord Sarafan nic nie mówił, tylko słuchał uważnie wywodów rycerza, ostrożnie rozpatrując tę prośbę z dwóch perspektyw. Mógł mu pozwolić, ale czy ta magia nie byłaby zagrożeniem dla jego planów? Czy Ludzie nie staną się zbyt niezależni, czy nie zapragną wyzwolenia zarówno od Wampirów jak i Hyldenów? Oczywiście, kiedy zainspirowany starożytnym Zakonem Sarafan powołał swój własny, dowiedział się również o istnieniu władających magią Inkwizytorach, którzy byli kluczem do pokonania Wampirów władających potęgą Mrocznych Darów. Lord Sarafan nienawidził krwiopijców, ale nie był głupcem.
- Niech tak będzie. Inkwizytorzy powstaną raz jeszcze, by wesprzeć naszą sprawę i ocalić świat przed mrokami nocy. Niedługo wydam w tej sprawie oficjalny dekret, teraz trzeba pokonać resztki buntowników i... Rozprawić się ze zdrajcami.


***

Straszliwa eksplozja wstrząsnęła ziemią, a w uszach Sebastiana zapadła głucha cisza, kiedy zatoczył się i upadł na ziemię razem ze swoimi ludźmi. W całkowitym milczeniu obserwował, jak bezgłośne krzyki wampirów Cabal i ich ludzkich sojuszników ginęły w ognistym piekle, wywołanym eksplozją kilku generatorów glyphowych, jakie przed chwilą zostały zdetonowane w głębi tunelu prowadzącego do Dzielnicy Przemysłowej, a wcześniej zablokowanego przez siły Cabal. Ci, którzy nie zginęli w płomieniach, dopełniali żywota ginąc pod tonami gruzu.

Sebastian przypomniał sobie wówczas sugestię jednego z głównych inżynierów, by użyć ładunków wybuchowych w celu przełamania blokady, utworzonej z pancernych wozów i kamieni. Wampir rozkazał wówczas wyprowadzić atak mający na celu odwrócić uwagę buntowników, by Sarafanie mogli podłożyć ładunki w kluczowych miejscach, czyli stropach podtrzymujących tunel. Eksplozja doprowadziłaby do zawalenia i zabicia czy to przez wybuch, czy przez gruz, żołnierzy wroga.

Atak został wyprowadzony z Dzielnicy Przemysłowej, by Cabal nie nabrało podejrzeń, a na tyłach blokady Sarafanie pod dowództwem Sebastiana rozmieścili ładunki. Zakonnicy po obu stronach koordynowali swoje ruchy z perfekcyjnym wyczuciem czasu, dzięki funkcjonującym przekaźnikom glyphowym, którymi przekazywali między sobą wiadomości, odczytywane potem przez inżynierów. Kiedy więc ładunki zostały podłożone, Sarafanie wycofali się spod blokady, a potem doszło do detonacji.

Słuch wracał do Sebastiana, który w końcu ośmielił się wstać i dokładniej rozejrzeć po zdewastowanym otoczeniu. Sarafanie podążyli jego śladem. Wyglądało na to, że atak zakończył się całkowitym sukcesem. Przed sobą widzieli tylko gruz i płomienie, żaden człowiek nie mógłby przeżyć czegoś takiego. Człowiek... Sebastian znał siłę wampiryzmu i miał przeczucie, że ktoś z jego gatunku mógł przeżyć, ale wejść w te szalejące piekło zakrawało na szaleństwo.
- Lordzie Sebastianie, zadanie zostało wykonane, wynośmy się stąd, zanim dojdzie do kolejnego wstrząsu. - powiedział jeden z glyphowych rycerzy. - Musimy zameldować o naszym sukcesie Wielkiemu Mistrzowi.
- Zrobimy to, kiedy będę pewny, że nikt oprócz nas tego nie przeżył. - odrzekł wampir. - Musimy tam wejść i dokonać zwiadu. Chodźcie za mną. Jeśli kogoś znajdziecie, dobić. Żadnych jeńców, nie będziemy mieli z nich żadnego pożytku.
- Rozkaz, mój panie. - rycerz zasalutował i poszedł przekazać rozkaz dalej.

Sebastian ostrożnie poprowadził Sarafan wzdłuż zdewastowanego tunelu. Wbrew jego przypuszczeniom nie znaleźli nikogo żywego, a przynajmniej w ludzkim znaczeniu tego słowa. Znaleziono kilka oparzonych i przygniecionych odłamkami wampirów, które szybko zabito, gdyż nie były w stanie stawić żadnego oporu.
- Więcej wampirów może być pogrzebanych pod gruzami. Wyczuwam ich słabą obecność, są na skraju ostatecznej śmierci. Niestety potrzebujemy specjalistycznego sprzętu, by się do nich dostać. - rzekł Sebastian. - Mogą przeżyć wiele dni bez pożywienia, ale jeśli je odkopiemy, będą zbyt słabe by uciec. Wyślijcie wiadomość na drugą stronę. Zablokujcie wszelkie możliwe przejścia, jakie zdołacie znaleźć, przede wszystkim oba wyloty tunelu, na wypadek gdyby jakoś się wydostali lub ktoś przyszedł im na pomoc. Nie dopuszczać nikogo.

Sebastian zabrał ze sobą kilku Sarafan i udał się do Niższego Miasta, by zdać raport Wielkiemu Mistrzowi o powodzeniu misji wyzwolenia Dzielnicy Przemysłowej. Kamień Nexus był zabezpieczony.

***

Znaleźli się w jednym z licznych, niczym nie wyróżniających się domów Zagłębia Przemytników. Budynek możnaby równie dobrze nazwać ruderą, gdyż niczego lepszego nie dało się w nim dostrzec. Pełno w nim było różnych gratów i śmieci, po wszystkich pokojach rozrzucone były przedmioty codziennego użytku i oręż, głównie jednoręczne miecze, topory, buławy i sztylety. Na podłodze widać było wiele śladów krwi. To była jedna z kryjówek Cabal, do których uciekli pokonani powstańcy. Pościg podążający ich tropem trafił aż tutaj, ale teraz stanęli w miejscu. Powstańcy jakby zapadli się pod ziemię. Przybysze postanowili dokładnie przeszukać cały dom. Sprawdzili kuchnię i cztery dość przestronne pokoje, ale nikogo nie znaleźli. Już mieli opuścić budynek, kiedy odkryli tajne przejście. Po prostu jeden z mężczyzn postanowił oprzeć się o ścianę, by chwilę odpocząć, ale zamiast tego przypadkiem wcisnął jedną z cegieł w środek ściany, odsłaniając tajne przejście, które z głośnym chrzęstem otworzyło się przed pościgiem. Odkrywca szybko zawołał towarzyszy.

- Szefie, chyba coś znaleźliśmy. - powiedział zamaskowany mężczyzna. - powinieneś to zobaczyć.
- Oby to było ważne... - mruknęła postać, która właśnie wychyliła się z cieni.
- Nie wzywalibyśmy cię bez powodu, panie... - wydukał drugi ze zgromadzonych.

Większość z nich wyglądała jak typy spod ciemnej gwiazdy. Nosili stare, wytarte zbroje skórzane i ciemne, garbowane spodnie. Ich twarze były zakryte czarnymi maskami, lub dokładnie wytatuowane w przedziwne wzory, których znaczenie było trudne do odgadnięcia. Przy pasach mieli przytroczone miecze i nabijane ćwiekami pałki, którymi posługiwali się z wielką werwą. Co najdziwniejsze, towarzyszyło im kilku rycerzy Sarafan, na których co jakiś czas spoglądano z niepokojem. Zakonnicy odpłacali się groźnymi spojrzeniami, ale obie strony godziła jedna postać, właśnie ta, która wyszła z cieni.

Mężczyzna ubrany był w karmazynowy płaszcz o wysokim kołnierzu z założonymi złotymi naramiennikami, spięty w pasie szerokim, pozłacanym pasem z doczepionymi fioletowymi wstęgami. Płaszcz opadał aż do kolan, gdzie kończył się pośrodku wąskim rozcięciem. Całości ekstrawaganckiego ubioru dopełniały ciemne spodnie oraz wysokie wojskowe buty tego samego koloru. Na dłoniach nosił czarne rękawice z których otworów na palce wychodziły długie, wywołujące odruchowy lęk szpony. Twarz wampira była kredowobiała, ale miała w sobie pewne drapieżne piękno, choć efekt psuły wąskie, zaciśnięte usta, symbolizujące okrucieństwo i wyrachowanie. Uwagę zwracały świecące się intensywną żółcią punkty w oczodołach wampira. Kruczoczarne włosy nosił spięte w długi warkocz, opadający do bioder.

- Tajne przejście. - mruknął krwiopijca. - Sprytne zagranie z ich strony. Dobra robota, John, świetnie się spisałeś. Przygotujcie się, na pewno czekają na nas na dole, mogę wyczuć odór tchórzostwa, jaki wydzielają. Sarafanie oferują dziesięć sztuk złota za głowę buntownika człowieka, a dwadzieścia za wampira!

Wśród bandytów rozległy się szmery i gwizdy podziwu. To były spore pieniądze, obecni rycerze Sarafan potwierdzili słowa Faustusa, dodając animuszu zgromadzonym. Z głośnym okrzykiem wpadli do piwnicy. Rozbłysło światło i wywiązała się brutalna, bezpardonowa walka, w której wszelkie chwyty były dozwolone, a nawet zalecane. Podwładni Faustusa walczyli zaciekle, by zarobić, tym bardziej, że "Szef" był w pobliżu i lubił karać za wszelką niesubordynację, z czego czerpał pewną radość, która wzmacniała jego poczucie ważności.

Sam wampir był w swoim żywiole. Robił wielki użytek ze swego Mrocznego Daru Skoku. Piwnica była rozległa, gdyż należała do większych kryjówek Cabal w tym rejonie. Powstańcy skorzystali z tajnego przejścia, by w odpowiednim momencie wynurzyć się z ukrycia i zaatakować Sarafan niczym spod ziemi. Faustus wymykał się wszelkim atakom swych wrogów, śmiejąc się i chichocząc na przemian, kiedy przelatywał poza zasięgiem ostrzy swych wrogów. Czasem kontratakował, skacząc na buntowników i rozszarpując ich na strzępy swymi szponami.

Faustus stanął oko w oko z jednym z wampirów. Błysnął kłami i zaatakował, nie żywiąc żadnego współczucia dla swego pobratymca. Wymiana ciosów nie przyniosła żadnego rozstrzygnięcia, dzięki sprawnej pracy nóg obu krwiopijców. Szybko połączyli się znowu w śmiertelnym tańcu. Faustus chichotał, kiedy wymieniali między sobą cięcia i pchnięcia, czerpiąc przyjemność z walki, która go bawiła. Sfrustowany przeciwnik popełnił błąd, zniecierpliwiony wyprowadził potężne, szerokie cięcie, które wybiło go z rytmu. Faustus szybko wykorzystał powstałą lukę i zaatakował. Wampir krzyknął boleśnie, pazury Faustusa naznaczyły jego pierś głębokimi, obficie krwawiącymi rowami. Zdążył jeszcze zablokować kilka cięć, ale sługa Sarafan narzucił zbyt szybkie tempo walki, by ranny mógł powstrzymać jego ofensywę. Pokonany, upadł na kolana, całkowicie bezsilny, czekający na swój koniec.

Faustus uśmiechnął się triumfalnie i z głośnym chichotem podskoczył do góry, znikając w ciemnościach otaczających belki podtrzymujące sufit piwnicy. Pokonany wampir zacharczał głośno i splunął krwią, uniósł umęczone oczy do góry.
- Nadchodzę! - zawołał odległy głos.

Oczy skatowanego krwiopijcy rozszerzyły się przerażone, ale jedyne co zobaczył to czerwony cień i pięć płonących szponów, które zakończyły jego nieżycie.


---------------------

Epizod VI. Czystka cz. II

Słońce powoli i niepewnie wysuwało się znad widnokręgu, jakby nie było pewne, czy oświetlić swymi szkarłatnymi promieniami skutki czynów, jakich dokonano przez ostatnie dni. Powstanie dobiegało końca, a dla mieszkańców miasta Meridian nadszedł czas rozliczenia, gdyż Sarafanie z obrońców ludzkości przemienili się w sędziów i katów, nagradzających wiernych, a karzących zdrajców, którzy ośmielili się paktować z wampirami.

Cabal razem ze swoją armią broniło się jeszcze w kilku punktach miasta, ale ich upadek był kwestią czasu. Bowiem w sercach powstańców wzbierała rozpacz na widok mocno przerzedzonych, lecz wciąż przewyższających ich liczebnością i wyszkoleniem oddziałów Zakonu Sarafan, dumnie kroczące w długich szeregach najeżonych stalą. Sarafanie głośno śpiewali marszowe pieśni o pokoju, ładzie i wspólnym budowaniu lepszej przyszłości, złotej ery, w której nawet mroki nocy będą bezpieczne dla zwykłego człowieka. Dodawali tym otuchy tak sobie, jak i zwykłym, niezamieszanym w walki, pragnącym jedynie spokoju mieszkańcom Meridian.

Pochód Sarafan zatrzymał się przed Ratuszem, położonym na Rynku Głównym Niższego Miasta. Od niego wychodził na plac szeroki balkon, na którym stał sam Lord Sarafan, obserwujący defiladę swych wojsk w otoczeniu wyższych dygnitarzy obecnego rządu. Po jego lewicy stał Marcus razem z Biskupem Meridian, po jego prawicy Sebastian z Inwizytorem Martinem Cohenem. Za Wielkim Mistrzem znalazł się Faustus razem z szeregiem ważniejszych oficerów, ministrów, kapłanów i rajców miejskich.

Nie odbywała się tu jednak wyłącznie defilada. W centrum Rynku ustawiono wielki podest, wokół którego kłębili się mieszkańcy miasta, z niecierpliwością czekający na wydarzenie, którego już wkrótce mieli być świadkami. Na podeście zostały ustawione długie rzędy szubienic, a gdzie niegdzie kaci ostrzyli już swe topory, z kolei dla "specjalnych gości", przygotowano już długie, drewniane pale.

Kiedy defilada wojsk Zakonu zakończyła swój obchód, otaczając mieszkańców, jak też i podest szczelnym kordonem, wprowadzono skazańców. Rozległ się zwielokrotniony, metaliczny szczęk łańcuchów, a wśród tłumu rozeszły się szmery zaciekawienia i strachu.

Wśród jeńców znajdowali się zarówno ludzie, jak i wampiry, można było odróżnić obie rasy jedynie po kłach, szponach, szpiczastych uszach i nienaturalnych, żółtych oczach, gdyż twarze ludzi były równie blade jak wampirze, ze strachu lub wycieńczenia. Zdarzali się jednak hardzi skazańcy, którzy głośno złorzeczyli całemu światu i przepowiadali, że kiedyś era Sarafan dobiegnie końca, za co płacili bolesnymi ciosami od eskortujących ich strażników, którzy dbali o zachowanie porządku.

Ponura procesja długo nie chciała dobiec końca, gdyż na ten plac sprowadzono setki, a może nawet tysiące więźniów, tylko po to, by ponieśli karę za sprzeciwienie się Zakonowi Sarafan. W międzyczasie jednak zgromadzeni mieszkańcy miasta woleli zaprezentować swą lojalność wobec zwycięzców, głośno wiwatując na cześć Sarafan lub przeklinając pokonanych powstańców. Jedni robili to ze szczerego serca, drudzy woleli nie wychylać się z tłumu i robić to co wszyscy, by sami nie musieli dołączyć do skazanych.

Sam Wielki Mistrz czekał cierpliwie, aż pochód dobiegnie końca, nie spieszyło mu się zbytnio, gdyż długo czekał na tę chwilę i delektował się każdą upływającą sekundą, choć wiedział, że miał do dyspozycji całą wieczność.

Kiedy wszyscy aktorzy znaleźli się na scenie, Lord Sarafan uznał w końcu, że może zabrać głos.
- Posłuchajcie mnie, mieszkańcy Meridian, posłuchajcie mnie, mieszkańcy Nosgoth, posłuchajcie mnie nawet ci, którzy sprzeciwiacie się Zakonowi Sarafan! - wezwanie przeszło niczym podmuch wiatru przez zgromadzone tłumy, elektryzując je i pobudzając do wysłuchania Władcy Nosgoth, wobec którego nikt nie mógł pozostać obojętny. - Od chwili, kiedy spotkaliśmy się tutaj wszyscy razem, minęło długie pięćdziesiąt pięć lat. Wówczas, kiedy Cesarz Wampirów, Kain, zginął z mej ręki, a Stwory Nocy poniosły klęskę, rozpoczęliśmy budowę Nowego Ładu! Teraz stajemy tutaj po raz kolejny, raz jeszcze zwycięscy w walce z tymi, którzy stanęli przeciw nam! - Lord Sarafan dla podkreślenia wagi swych słów wyciągnąć opancerzoną pięść w kierunku tłumów. - Tym razem jednak, to była wojna bratobójcza, kiedy jeszcze tak niedawno razem pracowaliśmy, by zmienić coś na lepsze, oczyścić świat z wampirzej plagi! Wydarzenia ostatnich dni napełniają mnie wielkim bólem, niemożliwym do pomieszczenia w mym sercu... Dlaczego daliście się omamić pustym obietnicom Wampirów? Dlaczego wystąpiliście przeciw Zakonowi Sarafan, który dał wam spokój, bezpieczeństwo, doprowadził was do technologicznego rozkwitu i zamierzał czynić to dalej?! Dlaczego tak straszna myśl w ogóle narodziła się w waszych umysłach?! - krzyknął głosem naznaczonym tak wielkim bólem, że sami mieszkańcy Meridian, a nawet niektórzy skazańcy, poczuli wyrzuty sumienia. Wystąpili przeciw tym, którzy jedynie chcieli ich dobra, nie bacząc na własne. Sarafanie walczyli i ginęli, chroniąc ich przed demonami, czyhającymi na nich w ciemnościach. Po twarzach ludzi zaczęły płynąć łzy. Nikt nie pozostał obojętny wobec Lorda Sarafan, siły jego charyzmy i potęgi jego głosu.

- Teraz jednak spoczął na mnie ciężar wiekopomnej decyzji, jaką zmuszony zostałem podjąć. Dla was, więźniowie, nie ma już żadnego ratunku, jesteście skażeni, przeklęci na wieczność. Mogę jednak ocalić innych, tych którzy zdołali oprzeć się pokusie zdrady! - nagle w Lordzie Sarafan zaszła zmiana, stał się zimny i bezlitosny. - Zaczynajcie!

Zakonnicy ruszyli wykonać polecenia Wielkiego Mistrza. Mieszkańcom zdawało się, że skazańców dobierano w jakimś szczególnym porządku, jakby dla każdego zaplanowano inny sposób śmierci. Jednym z pierwszych, których czekała zguba, był sam Przewodniczący Meridiańskiej Gildii Kupców, Joachim Bauck, ubrany w podarte i zczerniałe ubranie, które kiedyś musiało olśniewać swą ekstrawagancją. Dygotał i trząsł się na całym ciele, kiedy dwóch Sarafan zgodnie z instrukcjami, zabrało go w miejsce, gdzie ustawiano drewniane pale. Oczy kupca wytrzeszczyły się do granic możliwości. Jąkając się i charcząc na przemian, powiedział dwóm żołnierzom, że jako Przewodniczący Gildii może ich hojnie wynagrodzić za okazanie łaski. Zakonnicy odpowiedzieli po raz trzeci, że przecież za zdradę został odarty ze wszelkich godności. Joachim był w delirium i już chciał zapytać ich po raz czwarty, kiedy wciśnięto mu do ust kawał sznura i podprowadzono pod ostrze pala.
W końcu pierwsze krzyki bólu i agonii rozeszły się po placu, docierając do uszu stojących na balkonie Ratusza Meridian dygnitarzy. Niektórzy zadrżeli, widząc tyle przemocy i śmierci, ale Lord Sarafan razem ze swoimi wampirami, uśmiechnął się lekko. Sir Martin razem z pozostałymi rycerzami zachowali obojętny wyraz twarzy, jak na karnych żołnierzy przystało.
- Co dalej, Mistrzu? - zapytał Sebastian. - Jakie masz wobec nas plany?

Lord Sarafan uśmiechnął się tajemniczo.
- Wobec każdego z was mam wielkie plany, moi słudzy. Teraz jednak chodźmy... Wciąż mamy wiele do zrobienia...
- Droga, którą podążysz, będzie naszą drogą. - obiecał Sebastian.

Wszyscy przyklękli przed Lordem Sarafan, dzierżącym w dłoniach Soul Reavera, a wciąż mającym na twarzy uśmiech...


Proszę pisać na PW lub na forum, na GG bywam nieregularnie.

http://oi51.tinypic.com/ela913.jpg

Dance with the devil and sleep with the dead!

Offline

 

Nasi Sojusznicy


Tajemnice Antagarichu | Heroes of Might & Magic 1,2,3,4,5,6,7 Forum
e-Gildia Graczy

Stopka forum

RSS
Powered by PunBB
© Copyright 2002–2008 PunBB
Polityka cookies - Wersja Lo-Fi


Darmowe Forum | Ciekawe Fora | Darmowe Fora
konclean czyszczenie kotłów kondensacyjnych garnek olkusz